Część druga
Wykłady o. Illi Mamczaka wygłoszone w czasie sesji medytacyjnej w Uniowie w maju 2017 r.
Tłumaczenie Ireny Mytnik
- Illia Mamczak jest mnichem Kościoła greckokatolickiego obrządku bizantyjsko-ukraińskiego, studytą oraz ihumenem w Ławrze Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny w Uniowie
Wykład I
Zastanówmy się na początek nad fragmentem Pisma Świętego, mówiącym o stworzeniu świata i człowieka. Kiedy Bóg tworzył widzialny świat, tworzył go od niebytu do bytu. Czynił to mocą swej woli: niech się pojawi się …, niechaj się stanie … , czynił to poprzez moc swego stwórczego słowa. Ale, gdy zaczął stwarzać człowieka, Pismo Święte mówi, że czynił to w sposób szczególny, nie tak, jak świat widzialny: na obraz i podobieństwo Boże, by człowiek był władcą na ziemi.
Jan Ewangelista mówi, że tak jak wszystko podporządkowuje się Bogu, tak rzeczy widzialne są podporządkowane człowiekowi. Bóg obdarzył człowieka dużą wiedzą. O wielkości wiedzy człowieka dowiadujemy się, gdy Bóg przyprowadza do niego zwierzęta i ptaki, prosząc, by nadał im imiona. Człowiek nadawał stworzeniu właściwe imiona, ponieważ poznał istotę rzeczy stworzonych. Wiedza Adama była tak głęboka, że w porównaniu z nią nasza wiedza dzisiaj jest jak wiedza małych dzieci.
Bóg szczodrze obdarzył człowieka, dał mu wszystko, co potrzebne do życia, obdarzył go rajem. Stworzył dla mężczyzny kobietę, o której Adam tak się wypowiada: Ta dopiero jest kością z moich kości, ciałem z mego ciała Rdz 2,23. Odczuwał ją jak siebie samego – taką szczególną więź można zobaczyć między matką a dzieckiem. Jest to tajemnicza, wewnętrzna więź.
Człowiek mógł korzystać ze wszystkiego, co stworzył Bóg. W raju było drzewo poznania, którego Bóg zabronił dotykać. Gdy człowiek sprzeciwił się woli Bożej, jego życie zupełnie się zmieniło, również jego relacje. Człowiek, wcześniej patrzący na wschód, skierował się na zachód, odwrócił swoją twarz od słońca ku miejscu, gdzie słońce zachodzi. Nastąpiła jego przemiana: przestał rozumieć Boga, być z Nim w dobrej, zażyłej relacji i zaczął przed Nim uciekać.
Pismo Święte nie mówi, że było tak od początku, ale dopiero, gdy człowiek przekroczył Boże przykazanie. Pojawił się w nim wtedy lęk przed Bogiem.
Pewną analogię możemy dostrzec w obrazie Kaja, bohatera bajki Królowa śniegu, chłopca o dobrym, szczerym sercu. Jednak, gdy kawałek lodu wpadł do jego oka, Kaj zupełnie się zmienił, a jego serce stało się zimne i zamknięte. Jest to obraz człowieka, który odszedł od Boga.
Po grzechu pierworodnym w człowieku nastąpił wewnętrzny podział. Św. Paweł mówi: Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę Rz 7, 19. Człowiek nie ma władzy nad sobą i uświadamia sobie swoją słabość.
Jezus powiedział: Ja przyszedłem po to, aby mieli życie i mieli je w obfitości J 10,10. Gdybyśmy żyli pełnią życia, nie trzeba byłoby go napełniać. Ład w naszym życiu i w duszy może zaprowadzić tylko Jezus. Zapewne dlatego modlitwa Jezusowa wyraża zaufanie do Boga i zarazem naszą bezsilność. Kiedy zaczynamy rozumieć, że sami z siebie nie możemy nic, zaczynamy zdawać się na Niego. Tłumy przychodziły do Jezusa ze swoimi chorobami i problemami, wierząc, że może im zaradzić. Jezus sam przecież powiedział: dla Boga nie ma nic niemożliwego Łk 1,37.
Gdy przekraczamy przykazania, tracimy raj. Chcemy jednak do niego wrócić. Powrót do raju, do Boga jest celem naszego życia, naszym powołaniem. Modlitwa Jezusowa należała do tradycji Ojców Kościoła, którzy ją praktykowali. Była ich oddechem i życiem. Modlitwa ta przynosi człowiekowi światło, otwiera oczy, by mógł widzieć, ku czemu podąża.
Wykład II
Zastanówmy się dziś jak powstał konflikt między człowiekiem a człowiekiem.
Gdy Bóg stworzył kobietę, Adam powiedział: Ta dopiero jest kością z mojej kości, ciałem z mego ciała Rdz 2, 23. Powiedział tak, bo był napełniony Duchem Świętym. Miał czyste serce i mógł wniknąć w istotę stworzeń.
Co się stało, gdy Adam i Ewa zjedli owoc z drzewa poznania? Pismo Święte mówi o nagości człowieka. Pomyślmy, jeśli człowiek potrafi pięknie się ubrać, to o ileż piękniej ubrał go Bóg, stwarzając. Dał mu odzienie godne dziecka Bożego. Człowiek utracił je razem z utratą niewinności.
O ile na początku Adam mówił o Ewie: Ta dopiero jest kością z mojej kości, ciałem z mego ciała Rdz 2,23, to po grzechu zapytany, dlaczego zjadł zakazany owoc, odpowiada: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem Rdz 3,12. Adam obwinia zarówno Ewę, jak i Boga. Myślenie człowieka zupełnie się zmieniło.
Kiedy doświadczamy sytuacji konfliktowej, szukamy winnych, mówiąc: to ten, to ta. Osądzamy innych, a dla siebie szukamy usprawiedliwienia. Myślenie człowieka napełniło się grzechem i to złe myślenie towarzyszy nam nieustannie, tak jakby się do nas przykleiło.
Bóg jest w trzech Osobach Boskich, tak samo w ludzkiej duszy są trzy siły: siła myślenia, siła pożądliwości i siła gniewu. Przebywając w łasce Bożej, siły te wykonywały swoje prawdziwe funkcje: rozum poznawał Boga, pożądliwość pragnęła tylko Boga, a wola skłaniała się ku pełnieniu woli Boga. Grzech zniszczył ten porządek. Widzimy, że rozum jest ciągle zwrócony do rzeczy materialnych, ciągle szuka zewnętrznego zadowolenia, mieści w sobie pożądliwe pomysły. Gdy rozum odszedł od Boga, pragnienia przestały pragnąć Boga. Człowiek zwrócił się do rzeczy materialnych, zaczął upadać w grzechy pychy, pożądliwości i nieczystości, które nim zawładnęły. Ojcowie Kościoła mówią, że pożądliwości są tyranem człowieka, który upodabnia go do zwierząt, zwłaszcza jadowitych: skorpionów i węży oraz hien. Gdy grzechy pożądliwości wnikają w naturę człowieka, przestaje być podobny do człowieka.
Do naszego umysłu wkradają się myśli, których nie chcemy. U Jana Ewangelisty znajdujemy myśli na Oktawę Święta Zmartwychwstania. Mówi on o trzech siłach: sile rozumu, górującej nad siłami pożądliwości i gniewu. Dwie ostatnie powinny wspierać rozum. Gdy dzieje się tak, że rozum znajdzie się na dole, pożądliwość i gniew przygniatają go. Wówczas rozum nie ma siły, by wznieść się do Boga.
Tymi trzema siłami Chrystus tłumaczy znaczenie krwią odrzwi domów.
Pan sam wprowadza porządek, gdy do Niego się zwracamy i czyni to tak, by siła porządkująca była siłą miłości do Boga, realizacją pierwszego przykazania: Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Pwt 6,5. Trzeba, żeby rozum jak najczęściej przenikał Słowo Boże. Wtedy pojawia się gorące pragnienie miłości Boga.
Jan Ewangelista mówi o pożądliwości oczu i ciała oraz o pysze. To jest to, od czego człowiek powinien się uwolnić. Modlimy się nie dla samej modlitwy, ale, by Bóg uwolnił nas od pożądliwości. Celem modlitwy zawsze jest oczyszczenie. Pewną analogię możemy dostrzec w sytuacji, gdy przenosimy się do nowego domu, w którym najpierw robimy porządki, urządzamy go, aby miło nam się mieszkało. Nasz wewnętrzny porządek może zrobić tylko Bóg, dlatego w modlitwie wołamy: Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną.
Wykład III
Dziś dalej będziemy rozważać Księgę Rodzaju: wydarzenie, gdy nasi prarodzice przekroczyli przykazanie Boże.
Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia Rdz 3, 14.
Konsekwencją odejścia człowieka od Boga jest stan, który stał się rzeczywistością naszego życia. Ziemia przeważnie rodzi ciernie i oset. Aby mogła zrodzić coś pożytecznego dla człowieka, on musi trudzić się w pocie czoła. Nie widziałem nikogo, kto nie pociłby się, pracując.
Św. Izaak Syryjski mówi, że człowiek, który jest podobny do ziemi, przynosi ciernie i oset. Internet czy telewizja pokazują, jak wiele jest grzechów na ziemi. Serwisy informacyjne mówią przeważnie o złu. Dlaczego tak jest? Bo człowiek ciągle w tym świecie pomnaża zło, a grzech głęboko utkwił w jego naturze.
Św. Makary Egipski mówi, że grzech tak rozprzestrzenił się w człowieku, że w jego naturze nie ma miejsca, które nie byłoby skażone grzechem.
Św. Izaak Syryjski uważa, że aby ziemia zrodziła coś dobrego, musimy ciężko pracować. Przeprowadza analogię: aby natura człowieka mogła zrodzić dobre owoce, potrzebny jest trud.
Gdy modlimy się, zawsze napotykamy przeszkody. Nie ma ich, gdy rozmawiamy, nawet, gdy katechizujemy. Ojcowie Kościoła tłumaczą, że to upadli aniołowie, niegdyś świetlane stworzenia, dążą do odciągnięcia człowieka od modlitwy. Szatan walczy z tym, co przybliża człowieka do Boga. Aby modlitwa mogła przynieść oczekiwane owoce, musimy zdobyć się na wysiłek.
Ojcowie Kościoła mawiają, że jeśli się nie spociłeś, to znaczy, że się nie modliłeś, a modlitwa, to nie odpoczynek, tylko środek prowadzący do Boga: Daj krew, przyjmij Ducha. Aby człowiek mógł otrzymać Ducha Świętego, musi zapłacić własną krwią. Od długości modlitwy zależy jej jakość, wymaga ona wysiłku i walki.
Ojcowie Kościoła mówią, że modlitwa jest dla szatana wrogiem numer jeden. Robi on wszystko, aby zniszczyć modlitwę, bo modlitwa ma taką siłę, że spala szatana, nie pozwalając mu przybliżyć się do człowieka. Dopóki żyjemy będziemy mieć przeszkody na modlitwie. Aby nasza modlitwa była dynamiczna, najpierw powinniśmy głośno wypowiadać słowa modlitwy. Nasze uszy powinny ją słyszeć. Modlitwa słowna przepędza niepotrzebne myśli.
To początek. Kolejny krok to modlitwa myślna, gdy usta milkną, a modlitwa dokonuje się w naszym umyśle. Następnie modlitwa powinna przejść do serca. Gdy rozum i serce spotykają się, wtedy pojawia się w nas modlitwa wewnętrzna, serca. Ojcowie robią takie porównanie: wyobraź sobie dwie osoby mieszkające na różnych kontynentach, które widziały się ostatni raz 30 lat temu. Ileż radości jest w nich, gdy w końcu się spotykają. Słowa stają się zbędne, pojawiają się łzy szczęścia i radość serca.
Gdy rozum schodzi do serca, odnajduje swoje naturalne miejsce. Po grzechu pierworodnym nasz umysł znalazł się na zewnątrz. Ciągle myślimy o kimś, o czymś. Nawet nie rozumiemy, co to znaczy przebywać w sercu. Ale, gdy przeżywamy radość, przeżywamy ją wewnętrznie, w sercu, a nie na zewnątrz. To tu jest miejsce wszystkich przeżyć.
Ojcowie Kościoła mówią, że celem modlitwy jest sprowadzenie umysłu do serca, do swego naturalnego mieszkania, do swego domu, w którym umysł jest gospodarzem. Od tego powinna rozpocząć się zmiana, naprawa naszego życia, według tego planu, który nakreślił nam Bóg.
Aby umysł miał siłę, by dążyć do Boga, musi się złączyć z pamięcią o Bogu, a najlepiej dzieje się to na modlitwie Jezusowej. Gdy wypowiadamy tę modlitwę, nasze serce się oczyszcza i dzieje się to, o co prosił Dawid: Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste
i odnów w mojej piersi ducha niezwyciężonego. Ps. 51,12
Wykład IV
W naszym życiu jest pewien rytm wyznaczony przez czas przeznaczony dla Boga, rodziny, na pracę. Nie do każdego czasu odnosimy się z taką uwagą jak wtedy, gdy ofiarowujemy go Bogu. Musimy jednak pamiętać, że zawsze stoimy przed obliczem Boga. Nie ma w naszym życiu ani chwili, by On nas nie widział. Gdy jesteśmy zajęci pracą i różnymi sprawami, wtedy nie odczuwamy jego obecności tak jak na modlitwie. Podobnie dzieci, które nie odczuwają swoich rodziców, gdy ich nie widzą. W obecności rodziców zwykle zachowują się inaczej, bardziej się starają.
Bóg w każdej sytuacji chce nas obdarowywać. Niestety, nasze wyobrażenie Boga często nie jest prawdziwe i wtedy nie możemy otrzymać pełni Jego łask. Bóg daje nam łaskę, która ma siłę oświecenia, oczyszczenia całej istoty człowieka. Przecież Adam w raju czuł się bardzo komfortowo wobec Boga. My jesteśmy poza rajem, gdzie jest bardzo niekomfortowo, jednak obawiamy się przyjść do Boga i powierzyć Mu się całkowicie. Powodem jest nasze myślenie skupione na sprawach tego świata.
Ojcowie Kościoła mówią, że nasze życie przebiega przed obliczem Boga nawet, jeśli tego nie rozumiemy. To, co robimy, sprawy, którymi jesteśmy pochłonięci albo nam w tym pomagają, albo przeciwnie – przeszkadzają. Na naszą modlitwę ma wpływ to, czym się zajmujemy, jak traktujemy innych, co mówimy. Gdy nasz rozum jest bardzo zajęty sprawami tego świata, modlitwa nam nie wychodzi. Dlaczego? Ponieważ umysł jest napełniony światem, naszymi zmartwieniami i Bóg już nie może napełnić go niczym innym. Gdy wieczorem przypomnimy sobie wszystkie sytuacje, sprawy, nasze zaangażowania i przeżycia, często okazuje się, że wiele z nich nie było aż tak ważne. Najważniejsza natomiast była nasza rozmowa z Bogiem, a ona zależy od jakości naszego życia.
Ojcowie Kościoła pouczają, by, gdy tylko otworzymy oczy, umysł napełniać modlitwą. Gdy tak się nie dzieje, szatan napełnia go swoimi pomysłami. Po przebudzeniu nasz umysł jest czysty. Kiedy się pomodlimy nasza dusza ubogaca się, więc zyskujemy. Bóg czyni nas wtedy uważnymi, skupionymi na tym, co istotne. Skupienie w naszym życiu to cecha numer jeden. Widać to chociażby w czasie Liturgii. Gdy czytamy czytania czy Ewangelię, wypowiadamy słowa: Bądźmy uważni. Wszechmądrość. Nasze myśli często biegają po całym świecie i trudno je zatrzymać, uspokoić. Gdy umysł jest skupiony, wtedy jest w stanie usłyszeć.
Na co dzień słyszymy wiele i z tego powodu często cierpimy. Natomiast, gdy słuchamy Boga przychodzi do nas pokój i radość, nie zaś cierpienie. Pan, dotykając naszych serc, wnosi do naszego życia światło.
Ważnym ćwiczeniem jest ćwiczenie uważności. Musimy zadać sobie pytanie, w jakim stanie przychodzimy na modlitwę, na Mszę Świętą. Bywa, że idąc do kościoła prowadzimy jeszcze intensywne rozmowy. Jaka więc może być nasza modlitwa i przygotowanie do Mszy Świętej. Już droga do kościoła powinna być przygotowaniem. W czasie Mszy Świętej myśli często są poza kościołem, przyglądamy się innym osobom, malowidłom na ścianach. I Pan nie może obdarzyć nas łaskami, mimo że bardzo tego chce. Wychodząc z kościoła rzadko rozmawiamy o czytaniach czy ewangelii – nawet już ich nie pamiętamy. Jeden z ojców Ławry opowiadał o swojej babci, która robiła domownikom egzamin po niedzielnej Mszy Świętej, przepytywała z czytań, które były, z ewangelii i kazania.
Na ile nasza dusza będzie otwarta przed Bogiem, na tyle przebywanie z Bogiem na modlitwie przyniesie nam łaski. Skupienie jest bardzo potrzebne. Codziennie powinniśmy siebie sprawdzać, o czym rozmawiamy z innymi. Często kierujemy do innych słowa, które trują dusze i z tego powodu czujemy się źle, jest nam trudno. Język, niestety, nie męczy się tak jak mięśnie.
Jakub Apostoł mówi: Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym Jk 3,2. Nie mówi o poście, o wielkich sprawach, lecz o tym małym organie, który może przecież przynieść tak wiele dobrego. Dany jest po to, by czynić dobro, by rozmawiać z Bogiem. A my często tym samym językiem przeklinamy ludzi. Nie wolno, by tak było. Studnia nie może dawać jednocześnie wody słodkiej i gorzkiej. Usta mówią z obfitości serca. To, co wychodzi przez nasze usta ma źródło w głębi serca. Uważność pomaga nam chronić siebie. W grzech popadamy często przez swoją nieuważność.
W życiu nie może być podziału na życie dla mnie i życie dla Boga. Bóg przez cały czas jest tuż obok. Cała przestrzeń naszego życia i cały nasz czas należą do Boga. Wprowadzenie uważności we wszystkie nasze aktywności, rozmowy, modlitwę sprawi, że będziemy chronieni i to przyniesie nam wiele pożytku.
Ojcowie Kościoła radzą, by często przeprowadzać rachunek sumienia. Abba Doroteusz mówił, że co 6 godzin. Jednak dziś, kiedy żyjemy w potoku informacji, chyba należałoby częściej. A przecież jest to czas dla nas, to my go potrzebujemy.
Lekarz nic nie traci, gdy do niego nie przychodzimy. Jeśli chory nie chce, lekarz nie zmusi go do tego. Podobnie jest z Bogiem. Ale, gdy przychodzimy i prosimy: Boże, pomóż, powstrzymaj mój język, naucz, by moje oczy dobrze patrzyły, a uszy były bardziej otwarte na Boga. Bóg nam w tym pomoże.
Św. Paweł mówi: Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę. Rz 7,19.
Każdy z nas też może tak powiedzieć, ale Bóg chce nam pomóc i nas zmienić. Nawet, gdy nasz wysiłek jest mały, Bóg wychodzi nam na spotkanie.
Uważność powinna rozciągać się na całe nasze życie. Uczeń w szkole, zajęty czymś innym, nie przyswaja wiedzy od nauczycielki.
A zatem, gdy tylko otwieramy oczy, od razu wielbijmy Boga, módlmy się. Modlitwa pomoże nam w skupieniu i ustawieniu się w takiej pozycji, by w ciągu dnia móc przyjmować łaski od Boga.
Wykład V
Uważność ma tę właściwość, że pozwala nam zobaczyć stan, w którym się znajdujemy. Gdy ktoś poważnie choruje, szuka najlepszego lekarza. Kiedy już uda nam się go znaleźć, ufamy mu i wierzymy, że postawiona diagnoza jest trafna, wierzymy też w pomyślność zastosowanego leczenia.
Nosimy w sobie również choroby duszy. Diagnozę mogą postawić Ojcowie Kościoła, ponieważ mają wielkie doświadczenie poznania duszy i istoty ludzkiej. Mogą nam powiedzieć, wytłumaczyć, dlaczego przychodzą do nas takie, a nie inne pokusy, trafiają się takie a nie inne sytuacje. Mogą służyć nie tylko za centrum diagnostyczne, ale również być lekarzami. Wiedzą, jakiego leku użyć. Jest nim Pismo Święte, z którego czerpali Ducha Mądrości i Światła. Ich diagnoza dlatego zawsze jest trafna, ponieważ wiedzę otrzymali od Pana. Bóg bardzo pragnie, żeby nasza dusza była zdrowa, tak jak my pragniemy, aby zdrowe było nasze ciało. A przecież ciało porusza dusza. My nie dlatego żyjemy, poruszamy się, że jemy, ale dlatego, że to dusza nas ożywia. Ojcowie byli ekspertami duszy.
Bardzo dużym problemem człowieka jest duch pychy. Spójrzmy na dzisiejsze społeczeństwo. Spróbujmy tylko kogoś dotknąć. Zobaczymy reakcję. A Jezus mówi: uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych Mt 11,29. Gdybyśmy mieli takie serca, Jezus nie musiałby tak do nas mówić. W świecie spojrzenie na pokorę jest zwykle błędne. Ludzie uważają, że pokora jest defektem, że jeśli będziesz pokorny, będą po tobie deptać. Gdy zajrzymy do Pisma Świętego, zobaczymy jak wielką pokorę miał Jezus. Ojcowie Kościoła mówią, że jeśli Bogu można byłoby dać jeszcze jedno imię, byłoby to Pokora. Ona daje prawidłowe rozumienie, kim jest naprawdę. Pokora to klucz do otwierania dla siebie miłosierdzia Bożego. Przez pokorę człowiek mocno związuje się z Bogiem.
Największym złem, które wkradło się w społeczeństwo, jest to, że człowiek zapragnął być jak Bóg. To duch pychy sprawił, że jeszcze wcześniej upadli Aniołowie. Lucyfer powiedział: Równy Tobie ołtarz zbuduję. Pycha jest bardzo ciężkim grzechem.
Św. Efrem Syryjczyk mówi, że grzechem ciężkim nazywamy nieczystość, kradzieże, ale o wiele cięższym grzechem jest pycha. Człowiek trwający w pysze nie widzi potrzeby zmiany. Wszystkie konflikty wynikające w społeczeństwie mają źródło w pysze. Nikt nie chce nikomu ustąpić. Żeby usunąć z relacji międzyludzkich zło, trzeba przyoblec się w pokorę. Szatan ze wszystkich uczynków chrześcijańskich boi się pokory. Egzorcyści muszą być pokorni. Żeby człowiek mógł zapragnąć pokory i nauczyć się jej, musi wziąć sobie za wzór Jezusa. Spójrzmy, w jakich warunkach przychodzi na świat Jezus. Chyba nikt nie rodzi się dziś w stajni, jak On. W kolędach pięknie śpiewamy o tym wydarzeniu, ale przecież na pewno nie było tam ładnego zapachu.
Przez 30 lat życie Jezusa było ukryte (wyjątek stanowi zapisane na kartach Pisma Świętego nauczanie 12-letniego Jezusa w świątyni). Pojawia się pytanie, dlaczego przez 30 lat milczy, żyje skromnym, pokornym życiem i tylko przez 3 lata naucza i uzdrawia. Z pewnością uczy nas pokory, bo takie życie jest miłe Bogu. Bóg nie przychodzi do człowieka wtedy, gdy szuka on pochwał i uznania ludzi, ale gdy pełni wolę Bożą. Kto widział wcześniej Jezusa? Nikt nawet się nie domyślał, że jest Synem Bożym. Gdy przyszedł do Nazaretu, aby tam uzdrawiać i nauczać, mówiono: Skąd u niego taka mądrość i moc? Przecież jest synem cieśli! Mt 13, 54-55.
Życie Jezusa było niezauważalne. Życie świata ma inny rytm i dlatego nie bardzo interesuje go to, co Boże. Bóg jest daleko od tego świata.
Wszystko zależy od wewnętrznej dyspozycji człowieka. Gdy szukamy prawdy, mamy szansę na poznanie Boga. Prawda obdarza wolnością. Sam Chrystus mówi o sobie: Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem J 14,6.
Na ile człowiek szuka prawdy, na tyle szuka Boga. Sercu pokornemu Bóg daje łaskę. Duch pychy żyje jednak w każdym człowieku. Ojcowie Kościoła starali się rozerwać więzi z grzechem, wykształcić w sobie i pielęgnować w życiu pokorny sposób myślenia. Dlatego Jezus był wzorcem dla nich, uczył kroków, które powinni stawiać. Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że nie jestem pokorny, wierny Bogu i prosić Go o siłę, by w tym trwać. Nasze złączenie z grzechem rozcina właśnie modlitwa Jezusowa. Pismo Święte mówi: Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny Hbr 4, 12.
W praktyce mniszej dużą uwagę przywiązuje się do pokory. Kiedyś mężczyznę proszącego o przyjęcie do klasztoru przez dwa dni trzymano przed bramą. Jeśli zostawał, wtedy go przyjmowali. Dostawał nauczyciela, który umiał upokarzać. Nie chodziło jednak o czynienie krzywdy, lecz o usunięcie toksyn pychy. Kandydat na mnicha przez postawę pokory zbliżał się do Boga.
Jeśli człowiek ma w sobie pokorę i jest gotów, by się upokorzyć, ma w sobie wszelkie dane, by zbliżyć się do Boga. Mówią o tym żywoty świętych. Gdy Padre Pio zaczynały otwierać się stygmaty, przełożony zabronił mu przez 3 lata wychodzić do ludzi. W klasztorze posłuszeństwo wobec przełożonego jest pierwszoplanowe, oznacza wyrzeczenie się siebie. Takim mnichem Pan lepiej może się posłużyć.
Jezus mówi: Moim pokarmem jest pełnić wolę tego, który mnie posłał J.4,34. A kiedy my łapiemy się na myśli: Boże chcę pełnić Twoją wolę? Zazwyczaj mówimy: Boże daj, Boże pobłogosław. A kiedy coś układa się nie tak, wtedy buntujemy się i chcemy decydować sami, chcemy, by Pan Bóg dostosował swoją wolę do naszej.
Człowiek nie pyta: Boże, a jak Ty uważasz, jak Ty chcesz, bym postąpił? Sam pokieruj mną, wszystko, co dasz przyjmę od Ciebie. Na tyle mocno związaliśmy się ze swoją wolą, że uważamy, że powinna być ona naszym kierunkowskazem. Dlatego Bóg często dopuszcza trudne wydarzenia, byśmy mogli przewartościować swoje życie i Mu zaufać. On lepiej nas zna niż my samych siebie, bo miłuje nas tak wielką miłością, że oddał za nas życie. Nie powinniśmy nigdy wątpić w Jego miłość do nas. Wola Boga względem nas jest naszym dobrem. On niczego innego dla nas nie pragnie, jak tylko zbawienia.
Chrystus mówi: Królestwo Boże doznaje gwałtu i gwałtownicy je zdobywają Mt 11,11. Z pewnością najwięcej wysiłku kosztuje nas walka z samymi sobą. Grzechy nasze, gdy zaczynają odpadać, bolą, jak drzazga wyciągana z ręki. Ale jakąż ulgę przynosi jej usunięcie. Kiedy Pan usuwa nasze egoistyczne myśli, czujemy ból, lecz po pewnym czasie zauważamy, że nasze serce zdrowieje i to staje się naszą ogromną radością. Jak szczęśliwy jest człowiek, który, mimo że usłyszał wyrok: choroba śmiertelna, powraca jednak do zdrowia. Gdy Bóg uzdrawia nas z naszych ran grzechowych i obdarza łaską zdrowia duszy, nie ranią już wtedy przykre słowa na nasz temat.
Jak wiele ludzi wypowiada złe słowa pod adresem Boga, a On wszystkim bez wyjątku daje powietrze, wodę, słońce, życie. Do nikogo nie mówi: źle się zachowujesz i jutro zachorujesz. Zupełnie inaczej postępuje względem nas. Dobry lekarz sam robi opatrunki ropiejących ran. Codziennie opatruje je, mimo że wydają przykry zapach. Ale robi to sam, bo chce nam pomóc. Podobnie postępuje nasz Pan wobec nas. Leczy nasze rany grzechowe, mimo odoru, który wydzielają, a który ukryty jest przed nami.
Pewien Starzec opowiadał, jak walczył z duchem nieczystości. Odbywał wielką walką z szatanem. Jego cela napełniona została ogromnym odorem. Bóg pokazał mu w taki sposób ohydę tego grzechu.
Pan pochyla się nad nami, opatruje nasze rany grzechowe i cieszy się, gdy wracamy do zdrowia. Zdobywając pokorę, niczego nie tracimy na ziemi, lecz wiele zyskujemy: zdobywamy Boga. Przypomnijmy sobie pokorę Maryi: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Słowa Twego Łk 1, 38. Jej pokora dała tak wielki owoc – Jezusa.
A my z kim chcielibyśmy nawiązywać przyjaźń, z kimś dumnym, z kim może wyniknąć konflikt czy z kimś pokornym, z kim będzie przyjemnie? Te różnice widoczne są nawet w naszych relacjach.
Ojcowie Kościoła zdobywali pokorę, by przez nią zbliżyć się do Boga. Tę drogę pokazał nam Jezus.
Wykład VI
Gdy Jezus zaczynał swoje nauczanie, pierwsze kazanie było o pokucie. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię Mk 1, 15.
Św. Jan Chrzciciel też mówił to samo: Pokutujcie, nawróćcie się i ochrzcijcie się 1 Kor 10,2.
Zobaczmy, że pokuta to pełna przemiana, która ma doprowadzić do czystości duszy.
Do pewnego starca przyszły dwie kobiety, żeby podjąć pokutę. Ta, która miała ciężki grzech bardzo płakała, prosiła o naznaczenie pokuty. Ta z lekkimi grzechami powiedziała: ja aż takich wielkich grzechów nie mam. Starzec dał im taką pokutę: do pierwszej rzekł: znajdź kamień, najcięższy, jaki możesz unieść i przynieś go, a do drugiej: weź fartuszek i nazbieraj kamyczków. Potem mówi do pierwszej: zanieś ten kamień tam, skąd go wzięłaś. Kobieta tak uczyniła, ponieważ pamiętała to miejsce. Do drugiej zaś: a ty weź te małe kamyki i porozkładaj na swoje miejsca. Okazało się to niemożliwe.
Ciężki grzech sprawia, że czujemy się bardzo źle, o lekkich grzechach natomiast często mówimy, że są powszechne, codzienne. Przyzwyczajamy się do nich, nie czujemy zagrożenia, który niosą ze sobą. Nie oddziałują na nas tak, jak grzech ciężki, ale czynią wiele zła. Przecież nawet mały grzech nie jest błogosławieństwem, tylko grzechem, który odrywa nas od Boga, a nie przybliża. Dlatego Ojcowie Kościoła bali się grzechów lekkich jeszcze bardziej, bo do nich tak łatwo człowiek się przyzwyczaja. Wtedy tak trudno zrozumieć, dlaczego modlitwa nie wychodzi. Czasem małe rzeczy, na które nie zwracamy uwagi, bardziej nam szkodzą, niż większe. Ojcowie Kościoła mieli praktykę sprawdzania nawet swego myślenia. Analizowali je każdego dnia: gdzie przebywały myśli, tam było nasze serce.
Nasze serce przez modlitwę dostrzega, jak wielką szkodę przynosi mały grzech. Czasami te małe sprawy tak bardzo nas zajmują w czasie modlitwy, że niepostrzeżenie odciągają nas od niej. Dochodzimy do końcowego amen i nawet nie zauważamy końca modlitwy i tego, że została ona skradziona i dusza nie napełniła się łaską.
Aby nasza modlitwa przyniosła dobry owoc, św. Ewagriusz z Pontu mówi, że powinniśmy zezłościć się na te myśli. Jeśli chcemy mieć czystą modlitwę, to rozgniewajmy się, bo gniewem można pokonać złe myśli, gniewem można odpędzić szatana. Możemy np. nakrzyczeć na złe myśli, na szatana i powiedzieć: Boże, kocham Cię i wyrzekam się złych myśli. I wtedy przyjdzie czysta modlitwa. Innym razem nasz rozum jest bardzo powolny na modlitwie, ale mimo to powinniśmy uparcie trwać na niej. Św. Bazyli Wielki mówi, że nawet, gdy złe myśli przeszkadzają, powinniśmy być wierni modlitwie. Robi porównanie do fakira grającego na fujarce. Gdy gra, wąż się podnosi, lecz gdy przestaje, wąż próbuje rzucić się na niego. Fakir nie rozumie, dlaczego tak się dzieje, ale siła dźwięku jest tak wielka, że wąż go słucha. Podobnie jest z modlitwą. Mimo, iż nie udaje nam się uporać ze złymi myślami, mamy trwać na modlitwie. Nie rozumiemy tego, ale szatan wie, że modlitwa jest ogniem, który go trawi.
Musimy być stali w modlitwie. Ważne jest zachowanie pewnego rytmu w ciągu dnia. Nie powinniśmy od niego odstępować. Jeżeli będziemy wytrwali, zobaczymy skutek.
Modlitwa Jezusowa jest wygodna, lekka, bo możemy ją odmawiać niezależnie od miejsca czy okoliczności. Jest krótka i to pomaga. Długą modlitwę nie zawsze możemy odmawiać. Starzec Efrem opowiada o mnichu z Góry Atos, który miał tak czyste serce i umysł, że już z daleka widział złe, natrętne myśli.
Przyszła do pewnego mnicha myśl, że można zbawiać się na zewnątrz, w świecie, niekoniecznie w klasztorze. Pojechał na wyspę, do domu. Były tam relikwie św. Hieronima i przyjeżdżało w to miejsce wielu opętanych. Gdy szedł sobie do kościoła z czotką w ręce, spotkał idącą mu naprzeciw osobę, przez którą szatan powiedział: Co ty trzymasz w rękach? Ta modlitwa mnie pali! Wtedy mnich wrócił na Atos i jeszcze goręcej odmawiał modlitwę Jezusową. Gdy ktoś z nim rozmawiał, odpowiadał bardzo krótko i na powrót zatapiał się w modlitwie.
A zatem modlitwa bardzo szkodzi szatanowi i bardzo pomaga nam. Pismo Święte mówi, że szatan najbardziej bał się imienia Jezus. Faryzeusze zabraniali mówić o Jezusie. Nieustannie toczyła się wojna z imieniem Jezusa, aby tylko nie przypisać Mu Bożego działania i Bożej siły, bo Jezus jest prawdziwym imieniem i prawdziwym Bogiem. Gdy przywołujemy to imię, ono przywołuje Boga i uświęca nas.
Gdy ksiądz w imię Jezusa Chrystusa wypowiada słowa konsekracji, następuje przemiana wina w krew, chleba w ciało Jezusa. My sobie nawet nie zdajemy sprawy, jaką zawiera w sobie łaskę.
Gdy wołamy kogoś po imieniu, ten ktoś odwraca się do nas twarzą, nawet z daleka. O ileż bardziej Jezus, gdy zawołamy go po imieniu. Wołajmy Jego imię z myślą, że ciągle potrzebujemy Jego pomocy. Św. Paweł mówi: Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Flp 4,13
Nic nie może się porównać z poznawaniem Boga. Gdy dusza poznaje Boga, poznaje wszystko. Ale człowiek nie może nasycić się Bogiem, im bardziej Go poznaje, tym bardziej Go pragnie i tęskni.
Księga Wyjścia mówi, że gdy Mojżesz rozmawiał z Bogiem i schodził z góry, jego twarz jaśniała tak, że Izraelici nie mogli patrzeć na niego i Mojżesz musiał zakryć sobie twarz.
Bóg mówi: Nie będziesz jednak mógł zobaczyć oblicza Mojego, gdyż nie może ujrzeć Mnie człowiek i pozostać żywym 2 Mój 33,20. To znaczy, że gdy dusza zobaczy Boga, doświadczy Go, ma taką tęsknotę, że już nie może dłużej żyć na ziemi.
Uczeń św. Efrema, św. Józef Hezychasta, miał taki dar, że Jego serce widziało Boga, że rozgrzewało się bardzo szybko od wypowiadania tylko imienia Jezus lub Maryja, iż nie mógł nie przytulać, obejmować i całować Maryi. Mówił, że gdy dusza widzi Boga, radość jest wielka, nie do wytrzymania. Św. Paweł, porwany do trzeciego Nieba, mówi: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują 1 Kor 2. Był pełen radości. Ludzki język jest jednak za słaby, żeby opisać Boga, ale serce może Go doświadczyć i odczuć wielką radość.
Gdy Pan dotyka serca człowieka, przychodzi wielki pokój, radość, czasem łzy i człowiek miłuje wielką miłością wszystkich, nikogo nie wyróżnia i modli się za cały świat. Apostołowie po wylaniu Ducha Świętego byli gotowi i stali się ofiarą za cały świat. Gdy czytamy żywoty świętych, widzimy, że mieli w sobie taką ofiarność. Nasze serce powinno więc być jak najczystsze. Oznaką jest miłość do wszystkich ludzi. Miłość nie jest przekonaniem, lecz przyjściem Boga do serca. Św. Jan Ewangelista mówi: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat będzie się weselił J 16,20. Podobnie jak rodząca kobieta, która najpierw doświadcza bólu i łez, ale później już tylko radości.
Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go i do niego przyjdziemy i u niego zamieszkamy J 14,23.
Wszystkim życzę takiej miłości.
- Illia Mamczak